28-29.02.2004 - u Jagoolskich braci - Kraków
...::: Prolog :::...
Ostatni weekend lutego i paskudna pogoda to najlepszy moment na mały belzebubski spocik w Mieście Smoka - Krakowie. Co najciekawsze żaden z uczestników nie przyjechał fordem :) Jagool jako gospodarz całego zamieszania, postanowił, że sam się w weekend nudził nie będzie, powstała więc opcja tak zwanego spędu idiotów w celu wspólnego świętowania ostatniego łykendu najpaskudniejszego miesiąca w roku... Dalej sprawy potoczyły się same...
...::: Rozdział I - Jak się ekipa pozbierała (z punktu widzenia Śląska) :::...
Piątkowy wieczór, nuda jak jasny gwint. Kaziu "hang around" siedzi przy komputerze i za pomocą słynnego komunikatora internetowego nawiązuje dialog z Dyrą. W dialogu typowe dla rozmówek zwroty w stylu "co porabiasz?", po czym pada okrzyk w stronę Pauli, kręcącej się po kuchni w celu wykombinowania kolacji z 1 makreli, 2 ogórkoof kiszonych, 2 jajek i resztek chleba. Okrzyk brzmi następująco : "Paaulaa zbieraj się - jedziemy do Krakowa!!!". Po dłuższych namysłach i przekonaniach ze strony Dyry, plan wyjazdu przesuwa się na popołudnie dnia następnego. Sceny, które działy się później w Warszawie, a dalej w Krakowie, są zatem bliżej nieznane dla Śląska :)
...::: Rozdział II - Sobota w Krakowie :::...
Wyjazd z Katowic przedłużał się w nieskończoność w związku z tysiącem niepotrzebnych zupełnie do szczęścia spraw, które należało załatwić... Potem półtoragodzinna jazda maluchem i przyjazd w umówione miejsce - stacja BP przy makro w Kraku. Punktualnie o godzinie 15.30 spotkali się i powitali serdecznie sprawcy zdarzeń, które wystąpiły przez najbliższą dobę, w składzie : Q-back, Dyra, Jagool, MichuKrk, Kaziu i Paula. Najpierw napad na makro, w celu zakupienia niezbędnych płynów i przygoda z pracownikiem tej placówki, który strasznie przyczepił się do aparatu fotograficznego wykonującego zdjęcia za pomocą rąk Q-backa. Na szczęście pracownik darował sobie wyciąganie konsekwencji. Kolejny etap naszej podróży to poszukiwanie gościa, który posiada jakiś silnik. Dzięki nadzwyczajnym umiejętnościom Q-backa, polegającym na nieumiejętnym wskazywaniu drogi, gościa nie udało się znaleźć....zresztą nie było go w domu. Ekipa zgłodniała, zatem obraliśmy zgodnie kierunek wyprawy : Mc'Donald. Pełno ludzi i przemiłe kasjerki, rozdające nam za uśmiech kupony na tańsze zestawy, co wprawiło nas w ogoolnie dobry nastrój i rozpętało szał wydawania pieniędzy na kanapki i inne smakołyki... Po dobrym żarciu czas na chwilę relaksu w przytulnej knajpce na dobrym (i drogim) pyfku.Trafiliśmy do spokojnej i sympatycznej knajpki "Rooster", gdzie zdecydowana większość (chłopaki) postanowiła zostać. Zresztą nie dziwne - ubrane w skąpe szorty i obcisłe koszulki panienki zaiwaniające z zamówieniami są chyba wystarczającym ku temu powodem :) Na pyfku zleciał nam wieczorek, snuliśmy różne opowieści dziwnej treści, wspominaliśmy zloty i spotkania, rozważaliśmy całkiem poważne kwestie z dziedziny życia i psychologii...Ogólnie było wesoło - Kaziu z Q-backiem próbowali się powiesić na wieszaku na płaszcze i było ogoolnie zabawnie. Późnym wieczorem impreza przeniosła się do prywatnej rezydencji sir Jagoola, gdzie do samego końca imprezy działo się tyle rzeczy naraz że nie jestem w stanie opisać tego wszystkiego, tym bardziej, że ten koniec imprezy był dla każdego sprawą indywidualną, z racji wytrzymałości i innych mniej lub bardziej ważnych przyczyn...
...::: Rozdział III - Niedziela rano, miasto jeszcze śpi :::...
Pobudka o 7.30 rano. Wygrzebujemy się z sypialni, pędzimy do łazienki, poranna toaleta... Dyra kima w pokoju Jagoola, Q-back śpi na kanapie z psem pod pachą, Michu odnalazł kawałek placu do spania na dole w pokoiku, Jagool z bratem w pokoju brata. Wszyscy, poza Q-backiem wstali bez większych problemów, natomiast Q-back wykonywał niezliczoną ilość podejść do ostatecznego "wstania" :) Dopiero aromat świeżo zaparzonej kawy rozbudził wszystkich ostatecznie... Gospodarze zabrali się za doprowadzanie mieszkania do stanu używalności, a sprzątania mało nie było. Reszta dochodziła powoli do siebie. Minęło trochę czasu, padła propozycja wyjścia na miasto, zjedzenia czegokolwiek jadalnego, bo lodówka Jagoola była już kompletnie pusta, a poza tym należało się już powoli zmywać. Wychodzimy na dwór, święcie przekonani, że malucha postawiliśmy pod zadaszeniem.. Jak się jednak okazało, maluch stał na "wolnej przestrzeni". Odśnieżanie chwilę zajęło, w tym czasie chłopaki wymieniali poglądy na tematy związane poniekąd z samochodami i ogoolnie motoryzacją. Maluch wreszcie wyłonił się spod śniegu, można było zatem jechać... Pożegnaliśmy się z Jagoolem, zapakowaliśmy się w 5-kę do środka i ruszyliśmy na podbój Starówki Krakowskiej. Była mniej więcej 10 rano, gdy zaczęliśmy włóczyć się po wąskich uliczkach Krakowa w poszukiwaniu jakiejś jadłodajni. Wszystko pozamykane, miasto jeszcze śpi... Błąkaliśmy się tak dobrą godzinę, śnieg sypał nam w oczy, było mokro i ogoolnie paskudnie. Wbiliśmy się w końcu do jakiegoś baru z normalnym polskim jedzeniem, bodajże "Baru Grodzkiego", ale głowy nie dam sobie uciąć... Jedzenie było tanie i domowe, do tego dużo. Przesiedzieliśmy tam do południa. Najedzeni do granic możliwości rozpoczęliśmy ponowną wędrówkę w poszukiwaniu jakiejś przytulnej, ciepłej, klimatycznej knajpki. Q-back obstawał przy "Roosterze", wyperswadowaliśmy mu jednak ten pomysł skutecznie. Wreszcie wdepnęliśmy do knajpki w starej kamienicy na piętrze, z wygodnymi siedzeniami i niedrogą kawą. Tam siedzieliśmy dosyć długo, snując jak zwykle opowieści dziwnej treści i śmiejąc się momentami do rozpuku. W okolicach godziny 14.30 trzeba było zacząć się zbierać, gdyż Kaziu z Paulą musieli być w Katowicach ok.18, a śniegu było mnóstwo, co znacznie wydłużało czas powrotu. Doczłapaliśmy do malucha, pożegnaliśmy Michała i ruszyliśmy na Wieliczkę, gdzie byli umówieni Q-back i Dyra z Trzypionem...
...::: Rozdział IV - W poszukiwaniu Trzypiona :::...
Umówieni byli z nim na 16-tą na stacji Orlen. Gdy tam dojechaliśmy, była 15. Trzypion nie odbierał telefonu, a na drugim zgłaszała się poczta głosowa, postanowiliśmy więc znaleźć go na własną rękę ... i to był nasz wielki błąd !!! Każdy wiedział coś na temat miejsca pobytu Trzypiona, były to jednak wiadomości nie wystarczające, a połączone w jedną całość tworzyły iście zakręcony stek bzdur ... Dyra zadzwonił zatem do kumpla, który kiedyś u Trzypiona był i próbował dowiedzieć się jak tam dojechać. Tłumaczenie brzmiało mniej więcej tak, że mamy jechać ze stacji w prawo albo ewentualnie w lewo, dojechać do świateł i za tymi światłami a raczej przed nimi będzie piaszczysta droga pod górę (przypominam że było ze 40cm śniegu wszędzie), mamy pod ta górę jechać i będzie rozjazd, więc nie mamy skręcać w stronę lewą tylko raczej bardziej w środkowo-prawą (dedukcja Q-backa) i że tam będzie stał szeregowiec składający się z trzech segmentów, z czego jeden będzie z cegły i niewykończony, drugi to ten Trzypiona i on będzie żółty,a trzeci ma być zielony wściekle, czy może róż zwariowany ... w każdym razie coś w ten deseń ... Rozpoczęliśmy więc poszukiwania piaszczystej drogi środkowo-prawej i segmentów w porąbanych kolorach. Objechaliśmy Wieliczkę jakieś 3 razy, nie znaleźliśmy żadnego segmentu na piaszczystej drodze, chociaż mijaliśmy jakiś "pałac w kolorach pastelowych", ale nie składał się on niestety z segmentów. Przez pałac zresztą zakopaliśmy się w śniegu 2 razy, z czego raz tak fatalnie, że maluszka trzeba było nad rzucać na tor jazdy :) Wreszcie odezwał się Trzypion, tak się złożyło że my akurat próbowaliśmy wygrzebać się po raz już nie wiem który z zaspy śniegu, w którą wpadliśmy w poszukiwaniu cholernych segmentów. Trzypion objaśnił, jak do niego dojechać i jaka to ulica. Problem w tym, że do nas już raczej nie docierało za bardzo żadne tłumaczenie. Kaziu pocił się nad utrzymaniem prostego toru jazdy podczas próby wyjechania na wstecznym pod górkę na zakorkowaną ulicę, mając na tyle totalnie łyse letnie opony. Dyra i Q-back asekurowali malucha z boków, co by nie wpadł do rowu (a było blisko) natomiast ja próbowałam zająć miejsce w korku. Po kilku karkołomnych wyczynach chłopaków udało się na ulicę wyjechać. Q-back poszedł szukać ul.Św.Barbary. Po krótkiej chwili wrócił uśmiechnięty dookoła głowy, że znalazł. Kazaliśmy Kaziowi jechać w tamtą stronę a sami chcieliśmy tam podejść z buta, bo było kilkadziesiąt metrów. Kaziu ruszył i po chwili patrzyliśmy we troje, jak na samym środku skrzyżowania odbywa się balet w wykonaniu pomarańczowego fiata 126elx, kierowanego przez nikogo innego, tylko właśnie naszego Kazia. Obróciło go ze trzy razy. Gdy już przyjął właściwy kierunek jazdy, wsiedliśmy z powrotem i z nadzieją, że nie będzie już dużych zasp śniegu, ruszyliśmy w kierunku wyjaśnionym przez Trzypiona. Dojechaliśmy !!! Hurra !!! Cali szczęśliwi, a raczej cali i szczęśliwi, że już po wszystkim i że możemy zatem spokojnie wracać do Katowic, pożegnaliśmy się, wsiedliśmy do naszego terenowego niezniszczalnego kaszla i odjechaliśmy ... jakieś 20 metrów, bo kaziu ponownie się zakopał :) Chłopaki przybiegli pomóc wyciągnąć nas z opresji i wtedy Q-back wpadł na świetny pomysł, żeby Kaziu napisał książkę pt."Jak NIE należy jeździć maluchem"....
...::: Epilog :::...
Do Katowic wracało się długo i ohydnie. Wszędzie pełno śniegu, co chwilę mijaliśmy jakieś auto w rowie ... Na 18 niestety nie udało nam się dojechać, była 20, gdy weszliśmy do domu ... Trochę po północy dostałam wiadomość od Dyry, że oni też już są w domach. Tak zakończyła się szalona wyprawa do Krakowa i mam nadzieję, a właściwie jestem pewna, że powtórzymy jeszcze kiedyś ten wariant :)
Paaula
fotki od Paauli i Kaazika :
kolejna zbiorowa praca :P :