25-27.06.2010 - Roadrunner Paradise Race 61, Finowfurt, Niemcy
„W przyszłym roku definitywnie pojawimy się tam znowu.” Tymi słowami Dyra zakończył zeszłoroczną relację z Race 61. Jak napisał tak się stało. W czwartkową noc, albo piątkowym świtem ruszyliśmy w stronę Finowfurtu. Skład nieco inny jak rok wcześniej. Tym razem Trójkąt z Agnieszką, Danielsem i Q_backiem w Transicie, Antek z Gośką w Volvo 240 i Dyra z Jaśminą i ze mną w dziobaku. Z nami ruszyli jeszcze znajomi z redakcji Motogen.pl na Harleyach - Olaf i Piotrek. Jak zwykle wyjechaliśmy w deszczu, potem z godziny na godzinę zdejmowaliśmy z siebie kurtki i bluzy. Pogoda jak należy, zrobiła się piękna i taka już pozostała do końca wypadu.
Wiadomo, że bez historii się nie obejdzie, dlatego też 100 kilometrów od granicy niemieckiej dziobak zobaczył n a stacji bizona i postanowił z nim zostać. Twardo przejechaliśmy jeszcze kilkanaście kilometrów, ale nic z tego, tęsknił. Na znak smutku wydmuchał na cacy uszczelkę pod głowicą, soczyście tłocząc litry wody z dwóch cylindrów na znaczne odległości. Dobrze, że nie mieliśmy kompletu na pokładach pozostałych samochodów, szybki przepakunek, rozdział masy na resztę samochodów i znów byliśmy w drodze. Na uwagę zasługuje jeszcze czarno matowa Astra II z żółtym dachem, spotkana na tej samej stacji co bizon (kto wie, może i ona dzioba zauroczyła?) właściciele Turki jakieś czy coś, żywo rozemocjonowani dziobakiem, kto wie, może przyszły chapter?? ;)
Na miejsce dotarliśmy z małym? Nie, to chyba nie był mały poślizg. Na szczęście dojechaliśmy na tyle wcześnie żeby uniknąć kolejki, która później ciągnęła się długo przed wjazdem na teren dawnej bazy wojskowej, obecnie muzeum. Wracając nad ranem z tańców, hulanek, swawoli widać było, że kolejka nadal nie wygląda na taką co się gdzieś, kiedyś kończy. Sobotni poranek, to znowu, albo w dalszym ciągu kolejka, ciężko stwierdzić, co działo się przez te kilka godzin snu. Generalnie typowy Polak, mógł by pomyśleć, że w Pewex'ie rzucili buty. Nawet nie chcę myśleć jak daleko od centrum imprezy trzeba rozbijać obozowisko, przyjeżdżając piątek wieczorem, nie mówiąc o sobocie!
Wjechaliśmy, namioty rozbiliśmy i w teren z na oględziny ruszyliśmy. O furach można by się długo rozpisywać, zarówno tych z dwoma jak i czterema kołami. Można przy nic stać, analizować detale, szczegóły, zachwycać się pomysłami, albo marudzić nad wykonaniem. Piękne w takich miejscach jest to, że na koniec dnia, tak czy inaczej każdą z nich chciał byś mieć! Resztę opowiedzą zdjęcia.
Trzeba przyznać, że Niemcy, to bądź, co bądź naród dość wyluzowany. Widać to zwłaszcza na parkiecie i pod sceną. Z każdym pogadasz, z każdym brudzia wypijesz. Bariera językowa wielkiego znaczenia nie ma. Im później tym łatwiej się z każdym dogadasz, mimo, że wielka część ani pół słowem po angielsku nie dysponuje. Na migi, rysowanki, dźwięki i uśmiechy jakoś się porozumiesz. Luzu za to nie widać u organizatorów, nic dziwnego impreza wszak rozrasta się w potwornym tempie, komercja wdziera się wielkimi krokami. No ale co poradzić, takie czasy, każdy chce zarobić tam gdzie się da. Kiełbaski, piwka, koszulki, tłumy, tłumy, tłumy. Nie da się do łazienki rowerem pojechać, nie mówiąc już o wycieczce na motocyklu. Wyraźnie nie tylko my to zauważyliśmy. Co prawda my dopiero w tym roku, ale właściciele najciekawszych hot rodów, które znamy z innych imprez, tą już w tym roku ominęli szerokim łukiem.
Impreza jeśli chodzi o kwestie organizacyjne jest faktycznie dopracowana na wysokim poziomie. Zapisy na wyścigi, weryfikacja pojazdu, wyścigi. Wszystko przebiega szybko i sprawnie, bez najmniejszych problemów. Mniej fajnie, że ze względu na wielkość imprezy nie ma w tym miejsca na Rock’n’Rolla, a to chyba o to powinno chodzić, za to jest na napychanie kieszeni plikami euro. Choć może nie mam racji i nie ma już w takich miejscach czasu na zabawę. Okaże się na Headbanging we wrześniu, tam jeszcze rok temu wszędzie była masa Rock’n’Rolla!
Podsumowując jest spoko. Jest Pin-up, Hotrod, Custom, są samochody, motory, rowery. Rewelacyjne koncerty, dobra muza, fajni ludzie. Niestety komercja, wielkość, ilość, niestety, nie jakość. Chciałbym zakończyć tą relację tak jak zrobił to Dyra przed rokiem, ale…nie mam pewności…może za rok Węgry? Kto wie?
spawn